INFO. 2

!!!
Od jakiegoś czasu mam problemy z WordPressem, dlatego też postanowiłam przenieść swoje opowiadanie na Blogspot. Pierwsze rozdziały zostają na starej stronie, natomiast na http://www.icanteverwakeup.blogspot.com/ będę kontynuowała historię Franka i Gee.
Mam nadzieję, że nowy post wstawię już niebawem i spodoba się Wam.

Zapraszam do czytania i trzymajcie za mnie kciuki 😀

ROZDZIAŁ 5

Szczęście jest ulotne, trwa chwilę i nie mamy czasu, żeby się nim nacieszyć. Dlaczego cierpienie jest dłuższe od spokoju? Czy naprawdę nie zasługujemy na to, co dobre? Co musimy zrobić, aby wyzbyć się bólu i tragedii? Przecież każdy ma prawo do szczęścia, nawet największy zbrodniarz. Jesteśmy ludźmi, popełniamy błędy i potrafimy je naprawić. Mówią,że bez cierpienia nie można zaznać radości, jednak ciągłe fatum może wyssać z nas nadzieję i wiarę w lepsze jutro. Staniemy się ludzkimi wrakami, którzy stracili sens życia, zgubili ścieżkę i w rozpaczy poddali się.

Gdy Gerard opowiadał mi swoją historię, myślałem że jego życie jest pustką, czarną dziurą, a wcale tak nie było. Mimo tragedii, jakie przeżył, cieszył się życiem, czułem od niego radość jaką emanował. A ja? Sam nie wiedziałem czy się poddałem, czy nie.

Położyłem się na boku, podziwiając obrazy artysty. Każdy był inny, oryginalny, ukazywał odrębną historię. Moją uwagę zwrócił szkic, który przyczepiony został za ramę jednego z dzieł. Widziałem jedynie fragment przedstawiający zamyślonego chłopca, miał podciągnięte kolana do brody, które obejmował rękoma. Wzrok miał skierowany w górę, a głowa lekko chowała się między nogami. Wyglądał na osobę zagubioną, która nie zna swego miejsca na tym wielkim świecie. Tło za ponurą postacią było szare, ogólnie cały rysunek przesiąknięty był mroczną aurą. Bardzo spodobał mi się ten motyw, sprawił że utożsamiłem się z nieszczęśliwym chłopcem. Miałem wrażenie, iż szkic przedstawiał mnie- tego, który tracił nadzieje. Kiedyś… kiedyś tak było. A teraz?

Kolejny dzień miałem ponownie spędzić w domu Gerarda. Szczerze powiedziawszy było mi to na rękę, gdyż w szkole nie byłbym w stanie funkcjonować. Codzienność i monotonia często nie pozwalały mi kreatywnie myśleć. W takich chwilach poddawałem się i unikałem każdej możliwej opcji zetknięcia się z tym szarym, ospałym światem. Uciekałem od niego w każdy możliwy sposób, najczęściej zamykałem się w pokoju i cały dzień słuchałem muzyki, czytając różne książki lub wychodziłem na długi spacer. Nie potrafiłem się odnaleźć, nigdzie nie pasowałem. Próbowałem być jak inni, dlatego dołączyłem do szkolnego zespołu. Na początku było dobrze, dogadywaliśmy się na próbach, tworzyliśmy piękną muzykę. Po kilku miesiącach i udanych koncertach zostałem liderem kapeli, wtedy poczułem,że coś znaczę, że w końcu znalazłem swoje miejsce. Z chłopakami stanowiliśmy zgraną ekipę, byliśmy jak bracia, łączyła nas pewna więź, której nie chciałem zrywać. Jednak pewnego dnia wszystko się zmieniło.

X X X

Siedzieliśmy we czwórkę na backstage’u, przygotowując się psychicznie na występ. Tego dnia graliśmy w jednym z większych klubów w Newark, od tego koncertu zależało, czy podpiszemy kontrakt z dużą wytwórnią płytową i wydamy nasze pierwsze Demo. Nie było opcji, musieliśmy być jak najlepsi, przecież spełnienie marzeń było na wyciągnięcie ręki. Wstałem z obdartej sofy i zacząłem krążyć po niedużym, ciemnym pokoju. Patrzyłem na kumpli, byli skupieni,ale wyluzowani. Tom-basista ,pisał ze swoją dziewczyną, Aaron- wokalista, podśpiewywał pod nosem piosenki The Smushing Pumpkins, Ben- perkusista, bił pałeczkami o swoje kolana. Nie zanosiło się na kłótnie czy jakikolwiek konflikt.

-The Big Boobs, za 2 minuty wchodzicie na scenę.- oznajmił właściciel klubu.

-Chłopaki, chodźcie tutaj!- wrzasnął z entuzjazmem Aaron- Nasz rytuał czas zacząć. – stanęliśmy wkoło,obejmując się za szyję i zaczęliśmy skakać, co chwilę krzycząc „ Hey! Ho! Let’s GO!” Po chwili znowu w drzwiach pomieszczenia stanął organizator i zaprowadził nas za scenę.

-Dobra, dajcie z siebie wszystko. Jesteście genialni, producenci nie mogą się doczekać, aż was usłyszą na żywo. – zaczął mężczyzna- Nie spieprzcie tego i pokażcie, co znaczy mieć talent!- zostaliśmy sami. Do koncertu zostało trzydzieści sekund, zacząłem drżeć. Słyszem szepty przybyłych ludzi, okrzyki i oklaski. Już czas… Kurtyna poszła w górę, każdy z nas ustawił się na swoim miejscu, na sali zgasły światła, nastała cisza, wszyscy niecierpliwie wyczekiwali pierwszych dźwięków, które miały rozpocząć przedstawienie. Wziąłem gitarę w ręce, przerzucając przez ramię pas, następnie delikatnie zacząłem szarpać struny. W moje ślady poszedł Ben, później Tom,a na końcu Aaron, który zaczął szeptać cytat z Hamleta:

Niech ryczy z bólu ranny łoś,
Zwierz zdrów przebiega knieje,
Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś
To są zwyczajne dzieje.

Cisza. Znowu ludzie czekają, znowu pragną nas usłyszeć. Nie trzymaliśmy ich długo, wokalista wywrzeszczał ostatnie słowa z naszego rytuału, który rozpoczynał koncert:

Show must go on!

Perkusja, bas, moja gitara i głos Aarona zaczęły współpracować, w wielkim pomieszczaniu rozbrzmiały dźwięki piosenki Alesany The Uninvited Thirteenth. Tym coverem otwieraliśmy nasz każdy koncert. Widownia szalała, ludzie skakali, robili pogo, śpiewali- coś pięknego. Zero bólu, konfliktów, wszędzie beztroska, wolność, radość. Ja również się wyłączałem na świat poza klubem, byłem obecny gdzieś indziej, gdzieś gdzie ludzie mogli poczuć szczęście, spełnienie. Dzięki temu grałem całym sobą, byłem w każdej części sceny, czułem się wspaniale, lekko. Nagle podbiegłem do Aarona,który zaraz objął mnie w pasie. Grałem kolejną zwrotkę, śpiewając z przyjacielem. Zaczynaliśmy refren:

A lovely day to be tortured by dreams of you
My princess, into the thorns I shall dive

Spojrzałem w roześmiane oczy chłopaka i momentalnie pocałowałem go w usta. Nie odpychał mnie, nie odsunął ani na chwilę, trwaliśmy tak kilkanaście sekund. Reszta zespołu dalej grała, wyczekując na dalsze rozwinięcie sytuacji. Zakończyliśmy pocałunek i kontynuowaliśmy grę w dość dziwnej atmosferze. Starałem się nie myśleć o tym i skupić na muzykowaniu.

       Ostatnia piosenka była również coverem, tym razem zespołu Escape The Fate Ungrateful. Już nie zwracałem uwagi na to, co robiłem,gdzie i z kim byłem, po prostu grałem. Rozglądałem się po sali, szukając jakiegoś punktu, na który mógłbym się wspiąć. Na prawo od sceny był balkon, gdzie stali ludzie. Zauważyłem też drabinę, która dosięgała do jego poręczy. Oświetlenie w pomieszczeniu było na szczęście bardzo słabe i skupione na chłopakach oraz uczestnikach koncertu, więc nieliczni zobaczyli, iż zniknąłem. Nie przerywając gry podążałem w stronę upatrzonego sprzętu. Zarzuciłem na plecy instrument i zacząłem wspinać się na samą górę drabiny, Nie myślałem,że robię coś głupiego i niebezpiecznego, w zasadzie kompletnie nie myślałem. Gdy dotarłem do celu patrzyłem na tych wszystkich ludzi,nic nie widzieli, niczego się nie spodziewali,nie bali się. Ja również nie czułem strachu. Po chwili zamknąłem oczy, przytuliłem gitarę i rzuciłem się z czterech metrów na tłum.

With bleeding hands
I fight with the pride left in me now
Stand up and scream while
The rest of the world won’t make a sound

Leciałem kilka sekund, nic nie widziałem, o niczym nie rozmyślałem i właśnie to było piękne, ta pustka i chwilowa cisza. Nie martwiłem się tym, czy ktoś mnie złapie czy skończę w szpitalu z połamanymi kończynami i kręgosłupem, byłem przez chwilę w innym świecie i nie chciałem stamtąd wyjść, jednak zaraz poczułem, jak wpadam na czyjeś ręce. Gromada fanów widziała mój wybryk i szybko zareagowała, dzięki temu złapali mnie i ocalili od kalectwa. Otworzyłem szybko oczy i ekspresowo zorientowałem się, że piosenka powoli się kończy. Pływając po tłumie fanów wczułem się w melodię i dokończyłem z zespołem cover. Ochrona wyłowiła mnie z widowni i pomogła wrócić na scenę.

-Dziękujemy, Newark! Jesteście zajebiści! – krzyczał Tom- Dobranoc!

Za kulisami czekał na nas dyrektor jednej z najlepszych wytwórni płytowych w USA. Cała nasza czwórka nie mogła doczekać się rozmowy z nim, byliśmy pewni, że spokojnie podpiszemy kontrakt.

-Aaron, myślisz,że spodobaliśmy temu kolesiowi?- zapytałem.

-Spierdalaj.- burknął.

-Co jest?!

-Co ci odjebało, chłopie? Całujesz mnie,a potem skaczesz z balkonu? Ćpałeś coś, pedale?- wypytywał ze złością.

-Co? Nie! To tak po prostu… No, nie kontrolowałem tego! Ej!

-Zamknij się, babo.

-Słucham?

-Nie zesraj się,kurwa. Jak jesteś gejem,to wypierdalaj i trzymaj się z daleka ode mnie, cioto.- nie wiedziałem, o co mu chodzi. Nie byłem gejem, ale rzeczywiście coś mnie ciągnęło do Aarona. Nie był jak inni, w moich oczach był wyjątkowy. Lubiłem jego szaleństwo, roztrzepanie i spokojne podejście do życia. Z wyglądu również odbiegał od reszty, nosił obcisłe spodnie, szerokie koszulki z nazwami zespołów i seriali, czarne bluzy oraz swetry. Jego czarna grzywka co chwilę opadała mu na oczy, przez co często się denerwował. Mówiłem mu, aby podciął ją, jednak zawsze odpowiadał to samo Stracę przez to swoją zajebistość, kochanie. Uwielbiałem spędzać z nim czas, wychodzić na spacery, ale czy to robiło ze mnie homoseksualistę?

-Chcesz się doigrać?

-Dawaj, pedale!- nalegał. W tamtej chwili nie panowałem nad sobą i uderzyłem go z całej siły w nos. Chłopak upadł na ziemię, trzymając się za twarz. Jego dłoń była cała we krwi, patrzył na nią i na mnie. W jego oczach dostrzegłem nienawiść, odrazę i chęć zemsty. Szybko wstał na nogi i oddał cios. Zaczęła się bójka. Kopałem go i okładałem pięściami po całym ciele, nie obchodziło mnie to, czy cierpi czy nie, teraz liczyło się tylko to, żeby udowodnić mu, iż nie może mnie obrażać.

-Hej! Ej! Chłopaki!- wrzasnął Tom- Uspokójcie się!- nie słuchaliśmy go, dalej zawzięcie walczyliśmy o swoją rację. W pewnym momencie podbiegli właściciel i producent, odciągnęli nas od siebie.

-Jak wy się zachowujecie?- oburzył się mężczyzna z wytwórni- Nie chcę współpracować z takimi ludźmi.- pożegnał się z nami i opuścił klub.

-Co to, kurwa, było?!- zaczął Ben- Co narobiliście? Straciliśmy taką szansę!

-To przez pedała. – mówił Aaron- To jego wina.

-Ogarnijcie dupy, musimy coś wymyślić, żeby znowu ściągnąć na nasz koncert tego kolesia.- dodał Tom.

-Pierdolę to! Iero, nie grasz z nami. Wypierdalaj lepiej, bo znowu coś zjebiesz.- krzyczał Aaron.

-Chłopie, o co ci chodzi?! Nic złego nie zrobiłem!- wyjaśniałem. Nie chciałem dopuścić go tej decyzji, nie mogłem, zespół był całym moim życiem.- Dogadajmy się, proszę!

-Nie, to koniec. Już nie należysz do tej kapeli. Liderem znowu będę ja.- ciągnął.- Wyjdź lepiej i nie pokazuj się mi na oczy!

-Aaron, luz, nie wywalaj go, nic nie zrobił.- uspokajał go Ben- Po prostu wyszło jak wyszło, nie możesz tak o wyrzucać kogokolwiek z bandu.

-Mogę. Decyzja zapadła. Nie ma tutaj miejsca dla ciot.

-Aaron!

-Okej, spokojnie. Idę.- wydusiłem- Cześć.

Od tamtej pory ich nie spotkałem. Brak zespołu dobijało mnie, tylko on pozwalał mi się cieszyć życiem, bez nich znowu wróciłem do rzeczywistości, która zabijała mnie każdego dnia na nowo. Umierałem bardziej niż inni, gniłem w tym świecie, nie czułem nic oprócz smutku i bólu.

X X X

        Wstałem z łóżka i powlokłem się do salonu. Na środku pokoju stał Gerard, trzymał w rękach jakiś papier. Byłem ciekaw,co to takiego, więc podszedłem do czarnowłosego.

-Co tam czytasz?

-O, witaj, Franklinie.- uśmiechnął się artysta- Ach, to jakieś bzdury, nieistotne. Życia nam nie zmienią.- zaśmiał się- Jesteś może głodny?

-Nie, wypiję kawę.

-Dobrze.- wymamrotał, patrząc się w kartkę. Widziałem,że nad czymś myśli. To musiało być coś ważnego, tylko nie chciał mnie martwić. Ale dlaczego?- Franklinie, jeżeli będziesz chciał gdzieś wyjść, to proszę, abyś mnie wcześniej uprzedził.

-Słucham?- zdziwiłem się.

-Co tak oczy wytrzeszczasz, kochany?- roześmiał się głośno- Będziemy razem wychodzić. – wyjaśnił.

-Dlaczego?

-A dlatego.- odpowiedział- Teraz to ja opuszczam te mieszkanie,a ty zostajesz i opiekujesz się kotem.- mówiąc to, ruszył w stronę drzwi.- Nie rób nic lekkomyślnego.

-Ale… – w tej chwili Way podszedł do mnie i ucałował w policzek.

-Bez ale. Bądź grzeczny. Wrócę po dziesiątej wieczorem. – drzwi zamknęły się za mężczyzną. Gapiłem się na klamkę,licząc, że żartowniś wróci, jednak nie stało się tak. Popatrzyłem na swoje ręce i zobaczyłem, że trzymam papier, który wcześniej miał Gee. Rozwinąłem go i zacząłem czytać:

STOP!

Chorujesz na bulimię lub anoreksję?

Brzydzisz się jedzenia?

Unikasz go?

Pomożemy Ci!

Przyjdź do New Jersey Performing Arts Center

25 maja i dowiedz się więcej!

Nie niszcz się, życie jest zbyt piękne na ból!

                                                                                     Stowarzyszenie STOP BULIMII I ANOREKSJI W NJ

-Zaraz, jak to? Gerard był chory? – wyszeptałem pod nosem. Odłożyłem kartkę na blat i usiadłem na krześle.- To niemożliwe, przecież normalnie ze mną je, czasami ma bóle brzucha,ale nigdy nie… Boże!- pobiegłem do swojego pokoju, ubrałem pierwsze lepsze rzeczy i pędem ruszyłem do drzwi.  Te jednak były zamknięte,a jedyne klucze miał mój opiekun.- Kurwa mać!- ryknąłem, osuwając się po drzwiach na ziemię. Walnąłem łokciem o ścianę,a do moich oczu napłynęły łzy.- Jak mogłem tego nie zauważyć! Jestem pieprzonym egoistą…

 

 

ROZDZIAŁ 4

Wróciłam, ponieważ dostałam porządnego kopa od najwspanialszej osoby na świecie. Nie chciałam jej pokazywać mego bloga, jednak coś mi mówiło, żeby to zrobić. G, jesteś cudowna! Dzięki Tobie nie stoję w miejscu i spełniam się. DZIĘKUJĘ.                              Mam nadzieję, że spodoba wam się nowy rozdział. ENJOY.


Byłem marzycielem, żyłem tym, chociaż wiedziałem, że nigdy nie spełnię swoich snów, wyobrażeń o lepszym życiu. Byłem słaby, mimo że chciałem walczyć. Byłem silny, ale czasami chciałem się poddać i tak naprawdę byłem zagubionym chłopcem w tym dziwnym świecie, do końca nie wiedziałem, czego chciałem od swojej osoby, od życia. Nikt nie ma kolorowo, może oszukiwać świat, siebie, ale prawda zawsze była prawdą. W przeszłości sam sobie próbowałem wmówić, iż wszyscy rodzice mają coś z diabła. Zabawne, czyż nie? Jednak otworzyłem oczy, gdy napady agresji u ojca stawały się codziennością. Wtedy zrozumiałem, uwierzyłem w to, co sobie wmówiłem. Bałem się, byłem tchórzem, więc robiłem wszystko, aby w domu panował spokój. To i tak nic nie dało.

Uwielbiałem zamykać oczy i myśleć o pięknych rzeczach, które stworzyły mój osobisty, idealny świat. Chowałem się tam zawsze, gdy czułem zagrożenie w rzeczywistym życiu. Zawsze uciekałem, zawsze.

* TIK TAK TIK TAK *

Czas płynie, a my wraz z nim. Nie cofamy się, nie stajemy w miejscu, idziemy przed siebie. Dokonujemy wielu wyborów, czasami wierząc, że błędna decyzja okaże się poprawną. W pośpiechu zapominamy o wielu rzeczach. Zaczynamy błądzić. Nasze życie to labirynt, każdy ślepy zaułek to źle wybrany kierunek podczas naszej egzystencji na ziemi,a czas dalej nas goni. Zostało nam niewiele, trzeba znaleźć drzwi, trzeba ruszyć w dalszą drogę.

W moim przypadku tymi wrotami stał się Gerard, dzięki niemu wiedziałem, iż dobrze zrobiłem uciekając z domu. Teraz musiałem oswoić się z nowym środowiskiem i wziąć się w garść.

*TIK TAK TIK TAK *

Obróciłem się na plecy, lekko otwierając zaspane powieki. Pokój wybawcy, pokój artysty, pokój przyjaciela… Na twarzy zagościł szeroki uśmiech, który zaraz zniknął, gdy nie spostrzegłem obok siebie Way’a. Niechętnie usiadłem na krawędzi łóżka, leniwie przeciągając się. Brak obecności mężczyzny troszkę mnie przytłoczył, jednak miałem nadzieję, że zostawił dla mnie jakąś informację. Wyszedłem z pokoju, ospale krocząc w stronę kuchni, która wypełniona była zapachem świeżo zaparzonej kawy. Przetarłem oczy i zaraz zobaczyłem Gerarda, który grzebał w szafkach.

-Hej, co robisz?- zapytałem, przeciągając się.

-Dzień dobry! Wyspałeś się?

-Mhm. Pomóc w czymś?

-Nie, nie. Szukam zapalniczki. Nie widziałeś jej?- zapytał, drapiąc się po głowie.

-Nie. Może to i lepiej, że ją zgubiłeś. Rzucisz palenie.

-Nikotyna mnie uspokaja, a palenie to rodzaj codziennego rytuału… W moim świecie.

-Och, to chyba zaburzam ten porządek.

-I tak, i nie.- uśmiechnął się ciepło- Franklinie, pójdziesz po zakupy? Ja wychodzę na zajęcia i będę pod wieczór. Lista potrzebnych rzeczy i pieniądze są w kieszeni twoich spodni, które rzuciłeś w kąt.

-Dobrze. Czy…

-Obiad zjem w szkole,a ty sam sobie coś zrób. W weekend poświęcę ci więcej uwagi, mały.

Usiadłem na blacie w kuchni, popijając ciepłą kawę. Gerard właśnie zakładał płaszcz i miał już wyjść, gdy nagle podszedł do mnie.

-Nie uciekaj nigdzie. Potrzebujemy siebie nawzajem.- dodał, czochrając moje niesforne włosy. Po chwili zniknął za drzwiami dzielącymi jego świat z rzeczywistością, a ja zostałem sam z kotem, który miał mnie w dupie. Czasami zastanawiałem się nad tym, czy to życie nie było snem, z którego za parę lat miałem się wybudzić. Nie, może nie snem a śpiączką i po uzyskaniu odpowiedniego wieku mój organizm pozwoliłby mi wrócić do prawdziwego świata. Rozejrzałem się po pustym mieszkaniu. Wszystkie okna były zasłonięte ciężkimi firanami, co utrudniało przedostanie się do pokoju promieniu rozgrzanego słońca. Jedyne lekko odsłonięte okno było w kuchni i to właśnie z tamtej strony wpadały przebłyski ogromnej gwiazdy. Ta niezwykła cisza i delikatny mrok były dla mnie czymś zupełnie nowym. Obawiałem się, że nie zdołam przyzwyczaić się do tego miejsca, jak i do lokatora. Byłem inny, miałem odmienne poglądy i zaburzałem harmonię, którą stworzył Gerard. Jednak nie wziąłby mnie pod swoje skrzydła, gdyby nie chciał czegoś zmienić w tym królestwie. Tylko, czy wiedział, co robił? Zdawał sobie sprawę z tego, iż nie jestem jak inne dzieciaki?

X           X          X

Obróciłem kluczem w zamku dwa razy, po czym pociągnąłem za klamkę w celu sprawdzenia,czy zamknąłem dobrze drzwi. Schowałem metalowy przedmiot do kieszeni i zacząłem studiować listę zakupów, którą zostawił mi Way.

-Mleko, bułki, żelki, podpaski… PODPASKI?!- krzyknąłem ze zdziwienia- Na chuj mu damskie pampersy?! Czyżby nie był mężczyzną? Nie, to głupie. Może ma dziewczynę albo siostrę i kupuje jej to…- nieważne, to nie była moja sprawa. Puknąłem się palcem po czole i zszedłem schodami do wyjścia, a następnie skręciłem w stronę supermarketu.

X           X            X

-Sześćdziesiąt dwa dolary i osiem centów.- oznajmiła kasjerka. Dość dużo wyniosły zakupy, ale cóż, musieliśmy coś jeść. Sięgnąłem do kieszeni spodni i wyciągnąłem sto dolarów. Kobieta wydała mi resztę i pożegnała się.

Ruszyłem w stronę ruchomych drzwi, które otworzyły się przede mną. Na zewnątrz świeciło słońce, nie dostrzegłem ani jednej chmury na niebie. W okolicy panował spokój i cisza, którą co jakiś czas przerywały pieśni ptaków. Wziąłem głęboki wdech, upajając się świeżym powietrzem oraz pięknem chwili i obrałem drogę do domu. Kroczyłem przed siebie cały czas podziwiając otaczające mnie budynki, drzewa oraz zwierzęta. Dawno  nie czułem takiej lekkości, beztroski- brakowało mi wewnętrznego spokoju, sił na walkę o samego siebie. Z przemyśleń wyrwały mnie śmiechy jakichś dzieciaków. Mimowolnie spojrzałem na ławkę za sobą i postacie, które robiły żarty z bezdomnego staruszka.

-Stary frajer!

-Leniwy skurwiel!

-Szybciej umieraj, bo zabierasz nam tlen, haha.- wrzeszczały łobuzy. Stałem i z bólem serca przyglądałem się całej sytuacji. Nie rozumiałem intencji tych rozwydrzonych psycholi, nie miałem pojęcia, co to im dało. Zamknąłem oczy, gdyż czułem, jak napływają mi łzy. Odłożyłem na ziemię siatki z zakupami, przetarłem powieki i pewnym krokiem ruszyłem w stronę ławki.

-Hej, wy! Małe pasożyty!- krzyknąłem- Rozejdźcie się, zostawcie tego mężczyznę.

-Koleś, odpierdol się!- warknął niższy ode mnie chłopak. Miał zielone włosy i duże, brązowe oczy. Odziany był w szarą, dresową bluzę oraz bardzo obcisłe spodnie,a nogawki podwinięte do kostek. Na nogach zauważyłem drogie buty, Air Maxy i skarpetki z motywem marihuany. Zbadałem dokładnie wzrokiem wygląd chłopaka oraz mimikę jego twarzy. Był pewny siebie, a powodem tego byli jego koledzy oraz wysoki poziom życia. Nie, to nie były pozory, tacy ludzie, jak on, to zwykłe rozpieszczone bachory, bez jakichkolwiek priorytetów w swojej marnej egzystencji na tym świecie.

-Chłopie, ten człowiek przeszedł więcej od ciebie, wie więcej niż ty i twoi znajomi. Pewnie miał plany na życie, a los to zjebał, więc uszanuj to i spierdalaj.

-Grozisz mi?- oburzył się chłopak.

-Póki co, proszę.

-Hej, Pete, Jordan! Gość chce wpierdol, pomóżcie mi.- zaapelował zielonowłosy. W tamtej chwili nie chciałem uciekać, nie chciałem stchórzyć, więc przyjąłem wyzwanie, jednak to nie ja zadałem pierwszy cios. Przed oczami miałem mrok, który po chwili ustąpił. Leżałem na chodniku, a nade mną stali napastnicy. Złapałem jednego z trójkąta i pociągnąłem w dół. Z wielkim hukiem upadł na ziemię, uderzając przy tym głową o betonową kostkę.

– Jordi!- wrzasnął rozpaczliwie duet. Korzystając z chwili nieuwagi zbójów, wstałem i walnąłem z całej siły lidera grupy. Ten złapał się za głowę i wymierzając kolejny cios, powalił mnie ponownie na ziemię. Wdaliśmy się w bójkę, czułem ból na całym ciele, nie miałem szans, jednak nie poddawałem się. W pewnej chwili, z braku sił, zachwiałem się i otrzymując lewego sierpowego, upadłem na ziemię. Młodzi gangsterzy dobijali mnie jeszcze chwilę do momentu, gdy zacząłem pluć krwią. Odbiegli szybko z miejsca incydentu, zostawiając mnie całkiem samego, gdyż bezdomny uciekł w środku walki. Ciężko obróciłem głowę w stronę toreb z zakupami, jednak nie było ich tam. Co za idiota- wyszlochałem. Chciałem wstać, ale nie byłem w stanie sam się ruszyć, czułem każdą kość, ból całkowicie mnie sparaliżował, do tego źle widziałem na lewe oko. Byłem bezradny, nie wiedziałem,co robić, nie było nikogo, kto by mnie podniósł i podprowadził do domu. Zamknąłem mocno oczy, uroniwszy słoną łzę, która spłynęła po podrapanym policzku. Mogłem tylko się modlić, aby jakaś osoba zauważyła mnie i udzieliła pomocy, chciałem, żeby to był Gerard. Po chwili momentalnie zasnąłem.

X            X              X

-Ej, śpiąca królewno- usłyszałem nieznajomy głos- Ty, herosie! Halo, ocknij się.- otworzyłem jedno oko, ponieważ drugiego nie dałem rady. Promienie słońca raziły podrażnione gałki przez co zacząłem nerwowo mrugać. Zza mgły zauważyłem kucającego starca, który przyglądał się mojej osobie- Och, żyjesz! Dzięki Bogu!- odetchnął z ulgą bezdomny- Gdy tak się biłeś z tymi pijawkami, to poszedłem po twoje zakupy i schowałem je u siebie w ruinach. Ale, jak tylko odeszli, wróciłem do ciebie, żeby je oddać.-wyjaśnił. Byłem zdziwiony słowami mężczyzny, nie do końca kontaktowałem, więc długo analizowałem jego wypowiedź- Pomogę ci wstać i zaprowadzę do domu. Nie miałem siły, aby się stawiać, więc potulnie poddałem się woli mężczyzny. Nieznajomy wziął do ręki trzy reklamówki z zakupami, złapał mnie za biodra i poprowadził w stronę kamienic. Nie rozmawialiśmy, całą drogę pokonaliśmy w milczeniu. Najwidoczniej wiedział, że nie byłem w stanie prowadzić jakichkolwiek konwersacji i odpuścił.

-Widziałem cię raz, gdy wchodziłeś do tej klatki z jakimś pedałem. Domyślam się, że to twój współlokator.-zaczął starzec.

-Dz-dzięki.-wyjąkałem ciężko- Dalej dotrę s-sam.

-I tak nie miałem zamiaru cię wciągać na górę. Tu masz zakupy.-wskazał palcem na torebki, które położył obok moich nóg, po czym odszedł.

Patrzyłem na znikającą za kamienicami postać. To wszystko było takie dziwne, nieprawdopodobne. Nie dochodziło do mnie nic, stałem wryty w ziemię i z pustym wzrokiem gapiłem się na nieobecny już punkt. Kurwa- syknąłem w myślach. Poczułem ostry ból w klatce piersiowej, ale nie złapałem ręką za to miejsce, tylko chwyciłem zakupy i wolnym, ciężkim krokiem szedłem po schodach. Podróż na czwarte piętro trwała wieczność, a gdy dotarłem już do celu, zastałem otwarte drzwi od mieszkania Way’a. Uchyliłem je bardziej i zauważyłem gospodarza. Siedział odwrócony plecami do wejscia, miałem wrażenie, że płakał. Co się mogło stać?

-Gee?- zapytałem niepewnie.

-Franklinie, jesteś!-mężczyzna zerwał się gwałtownie z miejsca i radośnie podbiegł do mnie- Żyjesz, Franklinie! Nikt Cię nie porwał!

-Słucham?

-Jest już tak późno, a wróciłem po godzinie trzynastej. Od tamtej pory czekałem na ciebie. Nie wiedziałem, co się mogło tobie przydarzyć! Gdy wybiła szósta chciałem dzwonić na policję, jednak postanowiłem poczekac jeszcze godzinę i akurat się zjawiłeś!- opowiedział artysta. Nie było mnie sześć godzin?! Matko, to ile leżałem na ziemi?

-Nic mi nie jest, tylko zarobiłem parę kuksańców.

-Parę? Jesteś zmasakrowany!- krzyknął teatralnie i pomógł mi wstać. Popatrzył na mnie zatroskany, w jego oczach widziałem smutek i bezradność. Musiał naprawdę się o mnie martwić. Zaprowadził mnie na kanapę i kazał leżeć- Nie chcę znać historii z dzisiejszego spaceru, ale masz mi obiecać, że następnym razem odpuścisz sobie różnego rodzaju intrygi i wrócisz do domu.

-Postaram się.-wymamrotałem. Gerard popatrzył na mnie błagalnie i ruszył do toalety po apteczkę. Cieszyłem się, że zareagował tak, a nie inaczej. Way to dobry człowiek, wiedziałem, że mi pomoże, jednak w niektórych sprawach sam nie wiedziałby, co zrobić, dlatego też mało o sobie mówiłem.

-Trochę popiecze, ale zaraz przestanie.-rzekł malarz. Delikatnym ruchem opatrywał moje rany na ciele. Każde zadrapanie dokładnie obmywał, nie czułem bólu ani szczypania. Był ostrożny, wiedział, co robił,traktował mnie jak porcelanową lalkę. W końcu rozluźniłem się, poddając woli Gee. Gdybym był w swoim domu, to nikt nie zająłby się mną i leżałbym w pokoju przez tydzień lub dwa. Ojciec nie zwróciłby nawet uwagi na rany, a gdyby jednak je spostrzegł, to zrobiłby awanturę i wywaliłby mnie z domu. Jak widać, i tak skończyłbym na ulicy. Gdyby nie plastyk, nigdy nie znalazłbym miejsca na spokojny sen. Nigdy.

-Już. Teraz musisz odpocząć i najlepiej, gdybyś przez kilka dni nie wstawał z łóżka. Niektóra obrażenia są głębokie. Radzę zastosować się do moich wskazówek.

-Tak jest, doktorze.- zachichotałem. Po chwili znalazłem się w ramionach pianisty, który zaniósł mnie do swego pokoju i położył na łożu.

-Śpij, jutro porozmawiamy.

-Dobranoc, Gee.

-Słodkich snów.

X           X              X

Leżałem na łóżku, wsłuchując się w dźwięki, które wypełniały mieszkanie. Nie zaskoczył mnie fakt, że oprócz mruczenia kota i krzątania gospodarza, nie było słychać nic więcej. Z jednej strony taki spokój pomagał mi w układaniu myśli, jednak brakowało mi tego chaosu, z którym żyłem przez tyle lat. Wiedziałem, iż Way jest inny od wszystkich ludzi, jakich znam, ale nie potrafiłem się do niego przyzwyczaić. Nasze relacje, uczeń-nauczyciel, całkowicie się zmieniły, ponieważ teraz to on o mnie dbał, on mi pomagał.

-Franklinie?-zapukał do drzwi mężczyna.

-Wejdź.- oznajmiłem.

-Myślałem, że śpisz. Ale dobrze, że już się obudziłeś. Muszę ci coś powiedzieć.-zaczął smutnym tonem.

-Nie mogę tutaj mieszkać? Narozrabiałem? To z wczoraj…

-Uspokój się.- zachichotał- Chodzi o twego ojca.

-Co?!

-Wczoraj przyszedł do szkoły i powiedział dyrektorce, że uciekłeś z domu, a później zostałeś porwany.

-Słucham?! To jakiś żart!- wrzasnąłem, siadając gwałtownie na łóżku- Jak on mógł?!

-Hej, spokojnie. Wszystko wyjaśniłem, ale jutro będę miał poważną rozmowę z dyrektorką i kuratorem.- dodał ponuro.

-I co wtedy?- zapytałem ze łzami w oczach. Nie chciałem wracać do domu, przecież teraz wszystko zaczęło się układać.

-Będę o ciebie walczył.- mówiąc to, przysunął się do mnie i mocno przytulił. I miałem to wszystko stracić? Gerard pogłaskał mnie po głowie, po czym wstał i wyszedł z sypialni. Wiedziałem, że bez niego nie poradzę sobie.

ROZDZIAŁ 3

http://www.youtube.com/watch?v=Qn4TwtcEvMw – mimo wszystko lubię tę piosenkę 😀

_________________________________________________________

– Frank, nie stój tam tak.- zaśmiał się artysta- No chodź, rozgość się.- moje nogi wtopiły się w podłogę przed mieszkaniem nauczyciela. Nie wiedziałem, co mnie zatrzymuje, co nie pozwala przejść przez próg. Wyobrażałem sobie, jak będą wyglądać najbliższe dni, tygodnie, a może nawet miesiące, lata. Perspektywa mieszkania z tym człowiekiem był dla mnie cholernie ciężki, trudny do przyjęcia. Potrząsnąłem lekko głową w celu otrząśnięcia się z własnych myśli. Nie stojąc dłużej w miejscu, ruszyłem w stronę drzwi, podciągając spodnie. Zrobiłem to, wszedłem do środka, nowa rzeczywistość powoli ogarnęła mój umysł. Zamknąłem drzwi, odcinając się od szarego, monotonnego świata. Moje nozdrza podrażnił zapach kawy, który unosił się po mieszkaniu, woń wspaniałego napoju pobudziła moje zmysły, nowe życie zaczynało mi się podobać. Rzuciłem na ziemię torbę oraz gitarę, chciałem spokojnie rozejrzeć się po królestwie Gerarda.

Zrobiłem krok w przód, wychodząc z ciemnego korytarza, który oddzielony był od salonu i kuchni wysoką, ciemno-brązową szafą. Na lewo wchodziło się do dużego pokoju, ozdobionego starą oliwkową tapetą. Na ścianach wisiały czarne puste ramki, a na podłodze leżał spory puchaty, o brązowym kolorze dywan i porozrzucane na nim kartki z nutami. Na środku stał drewniany stolik na kawę, natomiast za nim ciemna sofa odgradzająca pokój od kuchni. Przed kanapą i blatem stało duże pianino z otwartą klapą nad klawiszami. Przed nim egzystowało wielkie okno ozdobione ciężką, brudno-zieloną firaną. Nie widziałem w tym miejscu nic, co wskazywało na mieszkanie wspaniałego malarza. Marne, żółte światło rzucało swój blask na środek ciemnego pomieszczenia. Poczułem rozczarowanie, gdy skończyłem rozglądać się po salonie, gdyż miałem nadzieję, że zastanę dom pełen szkiców, poplamionych farbą mebli, ścian, a w eterze unoszący się zapach świeżo namalowanych obrazów. Podgryzłem lekko wargę i odwróciłem się w stronę kuchni. Była niewielka, jak każda posiadała wiszące szafki, blaty, lodówkę i inne niezbędne meble, urządzenia. Okno nad zlewem wychodziło na otulony promieniami słońca las. Czułem, że często będę spoglądał w tamta stronę. W mieszkaniu nie zauważyłem kilku rzeczy, a mianowicie: stołu, telewizora oraz radia. Ten Gerard to bardzo dziwny człowiek. Oparłem się o blat i spojrzałem na Way’a.

– Gerardzie, gdzie jest toaleta oraz twoja sypialnia?- zapytałem, badając dokładnie gestykulację nauczyciela.

– Na prawo od sofy są drzwi do mego pokoju. Możesz tam spać, jeżeli chcesz. A łazienka jest w szafie.

– Słucham?!- podskoczyłem zaskoczony.

– W przedpokoju jest szafa, a w niej drzwi do toalety, mój drogi.- mieszkanie zostało wypełnione śmiechem mężczyzny. Nigdy nie zrozumiem tego człowieka.- Zamawiam chińszczyznę na obiad. Skusisz się?

– Pewnie, z chęcią.- odpowiedziałem. Gerard zaczął robić coś w kuchni,  a ja ruszyłem do jego pokoju.

Otworzyłem stare, skrzypiące drzwi. W sypialni profesora panowała tajemnicza ciemność. Wziąłem głęboki wdech, poczułem zapach farb, różanych perfum i tytoniu. Zaintrygowało mnie to, więc szybko wymacałem włącznik i pochłonięte mrokiem pomieszczenie zostało wypełnione słabym światłem żarówki. Tutaj mieszkał prawdziwy artysta, tutaj było jego królestwo. Na ścianach dominowała czerń oraz fiolet, które ozdabiały przyczepione kartki ze szkicami, zawieszone płótna z dziełami oraz ślady rozpryskanych farb. Sypialnia była ogromna, na środku stało wielkie dwuosobowe łóżko, zasłane czarną narzutą. Pod nim, na jasnych panelach, leżał duży czarny dywan oraz setki zarysowanych kartek , zgniecionych papierów, do tego ołówki i pędzle. Obok łoża stała paleta z nowym płótnem, natomiast przed nią zauważyłem śliwkowe zasłony, które odgradzały pokój od schowanego za nimi okna. Rozczarowanie zniknęło, a w jego miejsce wkroczyła ekscytacja. Z uśmiechem na twarzy opuściłem sypialnię Gerarda.

-Magiczny pokój.- odparłem, spoglądając na mężczyznę, który popijał kawę.

– Podoba ci się?- zapytał zaskoczony.

– Bardzo! Poczułem w nim ciebie, duszę artysty.

– Teraz to również twój pokój, przyjacielu.- poinformował mnie, puszczając oczko. Usiadłem obok mężczyzny, jeszcze  nigdy nie czułem się tak głupio. Lekko drgnąłem, gdy moje kolano dotknęło uda Gerarda. Niby nic takiego się nie stało, jednak miałem wrażenie, że naruszyłem jego prywatną aurę, granicę, której powinienem się trzymać z daleka. Musiałem przestrzegać zasad, bo nie dość, że wtargnąłem z buciorami w jego życie, to zamieszkałem u niego w domu i w pewnym sensie byłem intruzem, ale nie chciałem mu tego okazywać. Dlaczego? Czy ktokolwiek, kiedykolwiek rozumiał Franka Iero? No właśnie.

– Dlaczego nigdy nie mówiłeś, że grasz na pianinie?- zacząłem temat, aby uniknąć niekomfortowej ciszy.

– Cóż, to miała być moja tajemnica, gdyż…

– Dlaczego?- przerwałem mu w połowie zdania.

– Franklinie, spokojnie.- zaśmiał się- Muzyka jest zbyt osobistą rzeczą w moim życiu. To znaczy była…

– Nie rozumiem.- skrzywiłem się, patrząc na spuszczoną głowę nauczyciela.

– Teraz ty o niej wiesz. Nie myśl o mnie źle, ale nie chciałbym, żebyś przebywał w domu, gdy zacznę sobie grać.

– Ee… Dobrze.- odwróciłem głowę w stronę pustych ramek na ścianie. Way stawał się inną postacią w moich oczach, był coraz… dziwniejszy? Cóż, to jego królestwo, on tutaj rządzi i nie mogę robić nic wbrew zasadom panującym w tym domu ani krytykować jego zachowania.

– Spaliły się.

– Słucham?

– Wszystkie zdjęcia, jakie miałem, zostały spalone wraz z poprzednim domem.- westchnął. Kurcze, ten to nie miał łatwo. Nie wiedziałem, co powiedzieć, więc dalej przyglądałem się ścianom. Czułem, że przystosowanie się do tego miejsca oraz jego właściciela będzie trudne, ale w głębi serca miałem nadzieję, że znajdę wspólny język z profesorem.

Nastała ta krępująca cisza, cholernie nie lubiłem takich sytuacji i nie, nie chodziło o to, że nie mamy o czym rozmawiać, a jakie tematy mogę poruszyć. W mojej głowie siedziało wiele pytań, jednak obawiałem się, że nauczyciel mnie wyśmieje, zignoruje lub,co gorsza, wyrzuci z domu. Najwidoczniej i on miał podobny problem, gdyż co jakiś czas wzdychał, jakby chciał coś powiedzieć. Siedziałem oparty brodą o dłonie, a Gerard jeździł palcem po brzegach kubka, gapiąc się pustym wzrokiem w niedopitą ciecz. Ciekawe, nad czym tak dumał, o czym myślał? Może doszedł do wniosku, iż źle zrobił, oferując mi stały pobyt w jego domu? Albo ma inne problemy, a ja mu tylko zawadzam?

– Frankie…- zaczął niepewnie.

– T-tak?- potrząsnąłem lekko głową, aby wyjść z własnych myśli.

– Nie pójdziesz do szkoły przez najbliższy tydzień ewentualnie dwa.

– Co?! Dlaczego?!- podskoczyłem z miejsca, gdy Gerard wypowiedział to zdanie.

– Chciałbym, abyś zadomowił się, poznał to miejsce, oswoił się z nową rzeczywistością. Będziesz tez miał czas na uspokojenie się, poukładanie wszystkiego, co chodzi po twojej głowie.- odpowiedział, uśmiechając się bardziej do siebie niż do mnie- Nie będziesz sam, Horacy dotrzyma ci towarzystwa,a jeżeli będziesz chciał, abym został z tobą dzień czy dwa, zostanę.- oniemiałem. Patrzyłem w oczy Gerarda i nie mogłem uwierzyć w to, co powiedział, po prostu nie wierzyłem własnym uszom. Czy to sen? Gee chce poświęcić swój czas dla mnie? Ufa mi, dlatego zostawia  mnie samego w domu? Przecież normalny  człowiek nigdy nie zrobiłby czegoś takiego! Way praktycznie mnie nie zna! A może troszczy się o mnie tak bardzo, że zapomina o racjonalnym myśleniu? Nie miałem pojęcia, co powiedzieć, jak mam mu podziękować, po prostu wstałem, a moje nogi ruszyły ku zamyślonej postaci. Ręce objęły go w pasie, głowa spoczęła na ramieniu czarnowłosego. Jego serce przyspieszyło, oddychał dość ciężko, ale wiedziałem, że ten gest sprawił mu radość.  Zamknąłem mocno oczy, chciałem pokazać mu moją wdzięczność, chciałem, aby wiedział, że stał się dla mnie bohaterem. Już nie byłem sam, teraz ktoś się o mnie martwił, chciał mi pomóc. Dłonie malarza ulokowały się na moich biodrach, mocniej przyciskając mnie do jego ciała. Wiedziałem, że nie jestem mu obojętny.- Będę się tobą opiekował, Franklinie.- dodał cichutko, szepcząc do mego ucha. W tym momencie poczułem, jak ogień spala moje policzki, a serce przyspieszyło swój rytm. Było mi ciepło, dobrze, aczkolwiek co jakiś czas po ciele przechodził dziwny dreszcz. Nie miałem pojęcia, co się ze mną działo. Mężczyzna potargał moje włosy, delikatnie odsuwając mnie od swego rozgrzanego ciała. Spojrzałem badawczo na jego twarz, nie widziałem na niej negatywnych emocji, promieniała radością, szczęściem, wręcz czułem tę pozytywną energię w sobie. Jego oczy przepełnione były ekscytacją, troską, a tęczówki były bardziej widoczne niż zazwyczaj. Dziwny z niego człowiek.

X      X      X

 

    Leżałem nakryty po nos kołdrą, co chwila przewracając się na różne boki. Kanapa nie należała do wygodnych mebli w tym domu, bo spod gąbki, na której spoczywałem, wydostawały się sprężyny, a te drażniły moje ciało. Kurcze, jak Gerard mógł na tym spać? Podniosłem się lekko na łokcie, w mieszkaniu panował mrok, zza firan nie przedostawało się żadne światło, nawet promienie księżyca nie miały szans z ciężkimi zasłonami. Horacy słodko spał na pianinie, a jego cichutkie mruczenie obijało się o ściany salonu. Nie słyszałem nic więcej, było spokojnie, nic nie mogło przeszkodzić domownikom w odpoczynku. Postanowiłem więc dalej walczyć o wygodną pozycję i ułożyłem się dość komfortowo w głębi sofy. Już zamykałem oczy, gdy do moich uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi. Stopy osoby wychodzącej z pokoju obok, cichutko stąpały po drewnianej podłodze. Słabe światło z tego pomieszczenia rzuciło swój blask na przechadzającą się postać. Zacisnąłem powieki, aby Gerard myślał, że mój sen jest dość głęboki i może byłbym spokojniejszy, gdyby nie to, iż pochylił się nade mną, gładząc po policzku. No tak, musiał się dokładnie upewnić, czy całkowicie oddałem się Orfeuszowi. Po chwili drzwi od szafy zostały otwarte, następnie od łazienki. Kolejne światło delikatnie rozjaśniło mieszkanie. Odetchnąłem spokojnie, wcześniej bałem się, że Gerard chciał mnie wyrzucić i tak, to brzmi dziwnie, ale obawiałem się tego. Moją ulgę przerwały dźwięki kaszlu i wymiotowania wydobywające się z toalety. Przestraszyłem się, przecież nie jedliśmy nic niezdrowego ani ciężkiego. Fakt, Gerard wchłonął swoją i moją porcję chińszczyzny, ale to nie powinno doprowadzić go do takiego stanu. Zaraz, Way wziął ze sobą do pokoju sporo jedzenia i pewnie te chipsy oraz ciastka mu zaszkodziły. Biedak, niezłą mieszankę sobie zrobił. Po kilku minutach czarnowłosy wyszedł z łazienki i wrócił do sypialni.

Nie mogłem zasnąć, kanapa wygrała, w dodatku martwiłem się o współlokatora. Przeczesałem dłonią włosy, wstając z niewygodnego miejsca, które zwyciężyło walkowerem i na palcach powędrowałem do pokoju mężczyzny. Chwyciłem za klamkę, uchylając lekko drzwi, do moich nozdrzy doleciał zapach farb oraz papierosów. Pewnie nie tak dawno skończył malować. Wszedłem do środka, było ciemno, bałem się zrobić jakikolwiek krok, gdyż mogłem na coś nastąpić i obudzić artystę. Dłonią złapałem się czegoś, co przypominało pstryczek od światła. Szybko włączyłem i zgasiłem żarówkę, musiałem mniej więcej określić swoje położenie. W tej dżungli nie jest bezpiecznie, nigdy nie wiesz, jakie przeszkody możesz napotkać, a było ich tutaj wiele. Gerard poruszył się niespokojnie na łóżku. Wiedziałem mniej więcej jak iść, więc bez dłuższych namysłów zacząłem stąpać na palcach, omijając porozwalane pędzle, ołówki. W końcu dotarłem do celu i wcisnąłem się po kołdrę Way’a.

– Psst, Gerard.- szepnąłem.

– Czego?- mruknął malarz.

– Mogę spać z tobą? Kanapa nie jest za wygodna i nie dam rady na niej zasnąć.

– Tak, tak. Branoc.- wymamrotał sennie pozwolenie i odwrócił się do mnie twarzą, kładąc rękę na mojej talii. Nie miałem serca zrzucić jej z siebie, ten facet był taki słodki, gdy spał. Ułożyłem wygodnie głowę na poduszce i spojrzałem w zamknięte oczy pianisty. Jak dzieciaczek, tyle rozkoszy. Uśmiechnąłem się pod nosem i zaraz zasnąłem.

ROZDZIAŁ 2

mam nadzieję, że nic nie zjadłam przy kopiowaniu ;p

jest moc, polecam te piosenki ;D

Limp Bizkit- http://www.youtube.com/watch?v=AtWyHckCzGU

Kornhttp://www.youtube.com/watch?v=_1EvWpuKRJE

Escape The Fate- http://www.youtube.com/watch?v=A6qx1lOYKQA oraz  http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=1a3_S-2dA_I

Enjoy :*

______________________________________________

-Co ty tutaj robisz?- zapytał zaskoczony mężczyzna- Dlaczego jeszcze tu jesteś?

-Lekcje mam dopiero na dziewiątą.- odpowiedziałem obojętnie,

-Nie, co ty robisz w tym domu? Mówiłem, żebyś nigdy nie wracał.- odparł spokojnie. Faktycznie, podczas ostatniej kłótni coś takiego wybełkotał, ale nie sądziłem, że mówił poważnie. Mimo wszystko,dalej byłem jego synem, przecież nie mógł mnie ot tak wyrzucić!- Wynoś się, chyba że chcesz znowu oberwać!- ryknął na cały dom. Miał silny głos, zawsze się go bałem, nawet bardziej od rękoczynów. Ojciec był tęgi, jednak posiadał ogromną moc w dłoniach. W przeszłości potraktował mnie pasem, pamiętam krew, która płynęła po moim udzie, do tej pory mam bliznę.Nie wiem, co matka w nim widziała, najprawdopodobniej miłość ją cholernie zaślepiła. Wybrała grubego, ciemnowłosego, chorego człowieka i przez niego zginęła. Zrobiłbym wszystko, żeby móc ją zobaczyć, poczuć. Tak bardzo mi jej brakuje, tak bardzo tęsknię. Gdyby żyła, ucieklibyśmy za miasto, moglibyśmy żyć w spokoju, bez strachu. Byłoby lepiej. W tym momencie poczułem nieprzyjemne ciepło na policzki. Dotknąłem palcem tego miejsca, przejechałem nim wzdłuż wybrzuszenia i spojrzałem na zdenerwowanego twarz ojca. Nie chciał mnie, po prostu mnie nienawidził, ale za cholerę nie wiedziałem, co mu takiego zrobiłem!

-Jestem twoim synem. Tato…- nie miałem pojęcia, co jeszcze mogę mu powiedzieć. Znowu poczułem zimne dreszcze, które drażniły moje ciało. Twarz mężczyzny nie okazywała żadnych uczuć, jedynie jego ręka wskazywała drzwi. Był śmiertelnie poważny, naprawdę nie chciał żebym dalej żył w tym domu , jednak nie odpuściłem tak szybko- Jestem nieletni, nie mam dokąd pójść.

-Za sześć miesięcy będziesz dorosły. Nie obchodzi mnie, co ze sobą zrobisz. Po prostu wyjdź i nie wracaj. Wychowanie syna kończy się na tym etapie.- otworzyłem szeroko oczy, w które nazbierały się łzy. Miałem nadzieję, że to wyobraźnia płata mi głupie figle. Obróciłem się tyłem do mężczyzny i zamknąłem mocno powieki. W jednej chwili wypełniła mnie nienawiść, złość, pulsujący gniew. Moje ręce zacisnęły się w pięści, momentalnie serce zaczęło bić szybszym tempem, byłem zmanipulowany przez wszystkie negatywne emocje. Nie kontrolowałem już swego ciało, robiły to one- te uczucia. Podniosłem pięści do swoich ust, delikatnie je całując, wtedy poczułem silniejszy napływ złości. Odwróciłem się w stronę ojca i wymierzyłem cios prosto w jego nos. Upadł gwałtownie na ziemię, był całkowicie zdezorientowany. Oddychałem bardzo ciężko, ale stałem opanowany, wpatrując się w zakrwawioną twarz tyrana.

-Zabiję cię,- zachichotał wściekle- Zamorduję.- przestraszyłem się i nie czekając ani chwili dłużej , wybiegłem z łazienki. Ojciec dalej leżał oparty głową o szafkę pod zlewem. Rozejrzałem się po korytarzu. Cholera jasna, co teraz? I wtedy spostrzegłem klucze, które leżały na stoliku obok mojej sypialni. Wziąłem głęboki oddech i szybkim ruchem zabrałem metalowe przedmioty. Ręce drżały, były sine ze strachu, w dodatku nie miałem pojęcia, jak długo ten człowiek będzie tam jeszcze leżał. Złapałem klamkę i przyciągnąłem ją do siebie. Nie zamknęły się, ręka krwawiącego tyrana przyblokowała je tuż przy progu. Zacząłem ją deptać,aby z bólu zabrał kończynę, jednak uparcie przytrzymywał drzwi. Niestety, odziedziczyłem tę cechę po nim i również byłem nie do zgięcia, więc wbiłem jeden z kluczy w zewnętrzną powierzchnię dłoni. Toaleta wypełniona została przerażającym krzykiem, na szczęście dopiąłem swego. Wybrałem metalowy obiekt z zieloną taśmą i włożyłem go w zamek. Poczułem, jak po moim ciele spływa zimny pot, przez chwilę klucz nie pozwolił mi na zamknięcie drewnianych drzwi, ale po mocniejszym dociśnięciu go obrócił się i odciął mnie od ojca.

               Nie było już czasu, więc pognałem do swego pokoju. Odsłoniłem okna, przez mrok nic nie widziałem, a musiałem się szybko ubrać. Do moich uszu doszły dźwięki walących pięści o drzwi. Jeszcze chwila a zostaną wyważone. Nałożyłem pierwsze lepsze ciuchy, zapiąłem bluzę, spakowałem do torby niezbędne rzeczy i zarzuciłem ją wraz z gitarą na ramię. Ciągle słyszałem dobijanie się ojca. Wybiegłem z pokoju na schody. Zbiegałem bardzo szybko, bałem się, że w każdej chwili więzień mnie dopadnie. Zeskoczyłem z przedostatniego schodka. Byłem już w dużym pokoju. W połowie drogi usłyszałem trzask wyłamujących się drzwi. Nie zatrzymując się, przebiegłem przez salon do wyjścia. W międzyczasie rozdeptałem telefon, który leżał na dywanie. Kuźwa, moja komórka! Nie miałem czasu na zbieranie jej, musiałem uciekać i to jak najdalej od własnego domu. Dyszałem, bałem się, że sparaliżuję mnie strach i nie zdołam się stąd wydostać. Dotarłem do drzwi, gdy po schodach biegł tęgi morderca. Otworzyłem je i wybiegłem na ulicę. Było pusto ani jednej żywej duszy. Pogoda sama w sobie nie zachęcała na spacer. Niebo było zachmurzone, szare obłoki nie pozwalały przedostać się promieniom słońca, a w dodatku padał mały deszcz. Momentalnie znalazłem się w parku, jakieś osiemset metrów od piekła. Tutaj by nie dobiegł, prędzej umarłby na zawał. Złapałem się za głowę, kręcąc wokół własnej osi. Otaczały mnie łyse drzewa, chodniki, latarnie. Byłem sam. Usiadłem na jedyną ławkę w tym miejscu. Już nie wiedziałem dokąd mam się udać. W Newark miałem tylko ojca, a jego matka mieszkała aż w Australii, poza tym i tak nie miałbym się jak z nią skontaktować. Teraz byłem pewien, że nie śnię, że to wszystko dzieje się naprawdę.

          Czym ja na to sobie zasłużyłem? Co takiego zrobiłem, że nie zasługuję na normalne życie?! Krzyknąłem swoim scenicznym darciem mordy. To niesamowite, jak w kilka chwil można stracić wszystko, całe życie. Czasami nie jesteśmy w stanie wpłynąć na decyzje z zewnątrz i nie możemy zmienić biegu wydarzeń. Czasami jesteśmy zmuszeni do cierpienia, mimo iż naszym zdaniem nie zasługujemy na to. Myślałem, że życie wystarczająco mnie ukarało, zabierając matkę. Najwidoczniej byłem w wielkim błędzie. Oparłem łokcie o kolana, chowając twarz w dłoniach. Byłem bezradny, straciłem nadzieję na lepsze jutro. Nie wierzyłem już w nic, po prostu chciałem zniknąć, umrzeć. Oddychanie nie sprawiało mi już przyjemności, myślenie mnie niszczyło, cały świat stracił w moich oczach sens. Próbowałem się uspokoić, wziąć w garść, ale w tym momencie psychicznie byłem zbyt słaby na jakiekolwiek próby ratowania swojej dupy.

Mother, where are you today?
You took a piece of me the day you went away…

No recollection nor the smell of your perfume,
I took a piece of you the day I left the womb.

Zacząłem śpiewać do siebie szeptem, czułem, że ta piosenka sama uwalnia się z mojej głowy, musi zostać usłyszana przez otaczający mnie świat. Nie przerywając czynności, sięgnąłem po gitarę i szarpnąłem struny. Zagrałem pierwsze akordy refrenu.

Please don’t worry, I am doing fine.
You’re much to busy, to even find the time,
So use your chemicals and take this to your grave,
The boys you left are men you didn’t raise.

Cały czas wygrywałem melodię, jednak głos przestawał uczestniczyć w muzykowaniu. Po ustach spłynęły słonce łzy, kapiąc na obnażoną dłoń, która wprawiała w drganie metalowe żyłki. Nie mogłem teraz odłożyć instrumentu, muzyka pozwalała mi żyć, musiałem zagrać do końca.

And daddy, how are you today?-zaśpiewałem z ironicznym uśmieszkiem.

You must be proud of the boys that you have raised.
Your withered heart, and everything its seen,
Your guts and callises, you had kids to feed.
You had kids to feed!!-
ryknąłem.

         Moje palce ułożyły się w akordy zaczynające refren, gdy za plecami usłyszałem klaszczące dłonie. Mimowolnie przestałem grać, tuląc gitarę w pierś. Zamknąłem oczy, a osoba stojąca za mną zbliżyła się. Modliłem się, mając nadzieję, iż nie był to mój ojciec, błagałem o to. Nieznajoma postać położyła dłoń na moim ramieniu, musiała poczuć, gdy przeszedł mnie dreszcz, ponieważ delikatnie pogłaskała moją głowę.

-Piękne wykonanie, Franklinie.- rzekł nauczyciel z mego liceum.

-Pan Way?!-odskoczyłem zaskoczony. Bóg mnie wysłuchał, dał mi szansę, aż nie chciałem w to uwierzyć. Tak bardzo cieszyłem się, że był to akurat mój ulubiony profesor. Spojrzałem na niego z szeroko otwartymi oczami. Mój wyraz twarzy musiał go rozbawić, gdyż cichutko zachichotał, opierając się o ławkę.

-Spokojnie.- uśmiechnął się, jak zwykle zaczesując swoimi zgrabnymi palcami włosy- Dlaczego nie jesteś na lekcjach?

-B-bo… Ja… Zaraz tam pójdę.- odpowiedziałem zamieszany.

-Nie wydaje mi się, żebyś się wybierał do szkoły. Twoja torba wygląda na wypchaną ubraniami i ta gitara. Przecież żadnych prób nie robimy, pani Cassells nic nie wspominała o jakiekolwiek przedstawieniu. Franklinie…- zaczął poważnym tonem- Uciekłeś z domu?- kurna, ten człowiek jest zbyt inteligentny, chociaż każdy mógł stwierdzić to, co on. Nie miałem wyjścia, musiałem powiedzieć mu prawdę, czułem, że był w stanie mi pomóc.

-Nie mam dokąd pójść. Nie mam nikogo. Ledwo uciekłem temu mordercy.- mówiłem na jednym wdechu, a na policzkach poczułem ciepłe kropelki łez- W zasadzie sam mnie wyrzucił. Przepraszam pana. Tylko błagam, niech pan nic nikomu nie mówi. Błagam.- poddałem się emocjom, byłem słaby, po prostu padłem przed nim na kolana ze złożonymi rękoma. Krople deszczu spadały wprost na moją twarz, nie zwracałem uwagi na to, iż jestem cały mokry i klękałem w błocie. Miałem nadzieję, że profesor Way zlituje się nade mną. Mężczyzna odgarnął do tyłu swoje wilgotne, czarne, sięgające do ramion włosy, podciągnął szary długi płaszcz i ukucnął przede mną. Spuściłem wzrok, wbijając go w kałużę pod sobą. Tak bardzo chciałem uniknąć kontaktu z jego oczami. Wtedy wyczytałby wszystko, gdyby tylko zobaczył ślepia, zawierające w sobie historie sprzed paru godzin oraz lat, zobaczyłby wszystkie emocje, które męczyły moją duszę. Nagle po skórze przy ustach przepłynęło miłe uczucie, ciepło, jakby był to czyjś dotyk. Drgnąłem.

– Chłopcze…- szepnął nauczyciel- Już nikt cię nie skrzywdzi.- wtedy moje ciało zostało przyciśnięte do odzianego w płaszcz artystę. Wszystkie troski, emocje uleciały wraz ze spokojnym wydechem z moich płuc. Ten gest sprawił wrażenie, że byłem kuloodporny, niezwykle silny psychicznie. Było mi dobrze, zamknąłem oczy, żeby bardziej wczuć się w ciepło bijące od wybawcy. Teraz czułem, iż mogłem mu zaufać. Nauczyciel zaczął lekko unosić się do góry, przy czym ciągnął mnie, jednak nie wyrwałem się z uścisku ani na chwilę i nie rozchyliłem powiek- Weź swoje rzeczy.- rzekł, delikatnie gładząc moje mokre włosy. Niechętnie uwolniłem się z ramion pachnącymi różanymi perfumami i podszedłem po gitarę oraz zniszczoną torbę. Mężczyzna wolno szedł w stronę, z której przybył.

Nigdy nie przyglądałem się mu dokładnie, ale teraz zauważyłem jaki jest wysoki i szczupły. Ciemny płaszcz był idealnie dopasowany do ciała,a granatowe trampkisięgające i przylegające do kostek zlewały się z obcisłymi spodniami o takim samym kolorze. Zauważyłem, jak zgrabnie i lekko się porusza oraz jak chaotycznie gestykuluje. Nigdy nie podnosił głosu, rozmawiał spokojnie, używał kulturalnych,a czasem nawet poetyckich zwrotów. W jego słownictwie wyłapałem dużo włoskich wyrazów. Nie wiem, dlaczego posługiwał się tym językiem, jednak w niektórych zdaniach pięknie zespajały się z angielskim. Wziąłem głęboki oddech i podbiegłem do profesora.

Szliśmy między starymi kamienicami, a co jakiś czas zaczepiały nas staruszki, które chwaliły jego obraz znajdujący się obecnie w galerii naszego miasta. Miałem wrażenie, że kroczyliśmy tak z dwie godziny, ponieważ czułem jak nogi uginają się pode mną ze zmęczenia.

– Proszę pana…- zaczepiłem zamyślonego nauczyciela.

-Słucham?- odparł, chowając ręce do kieszeni oraz wpatrując się w niebo. Zza chmur w końcu wyszło wyczekiwanie przez mieszkańców słońce, deszcz przestał padać , a ziemię oraz spacerujących ludzi otuliły ciepłe promienie świecącej gwiazdy. Powietrze było takie rześkie, nie mogłem przestać go głęboko wdychać. W jednej chwili cały świat nabrał jasnych, pozytywnych barw.

– P-proszę pana, dokąd właściwie idziemy?- zapytałem lekko zdezorientowany. Nauczyciel wyjął z kieszeni paczkę papierosów, po czym wsadził jednego w kącik swoich cienkich ust.

– Do mego mieszkania.- bibułka z tytoniem zaczęła podskakiwać, gdy wypowiedział te zdanie. Na jego twarzy zagościł uśmiech, który zaraz zniknął wraz z rękoma przeszukującymi płaszcz- O, jest!- szepnął w euforii, patrząc na srebrną zapalniczkę. Ten człowiek jest zabawny, cieszy się z małych rzeczy, nigdy nie denerwuje i dziwnie zachowuje. Obróciłem oczami w teatralny sposób i wróciłem do wcześniejszego tematu, gdyż chciałem wiedzieć, po co prowadzi mnie do swego domu.

-Panie Way, nie chcę zakłócać panu spokoju.- rzekłem niepewnie.

– Franklinie, nie mam czterdziestu lat. Proszę, mów mi Gerard.- stanął przede mną, podając bladą, smukłą dłoń- Zresztą, czułbym się bardzo dziwnie, gdyby mój nowy współlokator zwracał się do mnie tak oficjalnie.- potrząsnąłem nią, a moje oczy kolejny raz tego dnia o mało nie wyskoczyły z szoku. Oniemiałem, ciężko było mi uwierzyć w słowa pana… w słowa Gerarda.

     Dalszą drogę pokonaliśmy w ciszy, jedynie mężczyzna od czasu do czasu coś mówił pod nosem, nucił.

– Daleko jeszcze?- zapytałem lekko podirytowany.

– To tutaj.- odpowiedział, podchodząc do metalowych drzwi, które nie pasowały do starego budynku.

      Naliczyłem cztery piętra, w tym parter. Cały blok przypominał bardziej dziewiętnastowieczną willę niż kamienicę. Większość okien była pozabijana deskami, jedynie na ostatnim piętrze można było dostrzec czyste szyby, a za nimi fioletowe zasłony. Chyba nietrudno było się domyślić, do kogo należało ów mieszkanie. Gerard miał swój kąt w ostatniej klatce. Wokół kamienicy wyrastał pozbawiony barw las, gdzieniegdzie można było zauważyć zielone drzewa z trzymającymi się na gałęziach igłami. Miejsce to było dość ponure, smutne i odstraszało ludzi do kupna mieszkania w tej okolicy. Jednak artysta chciał tu żyć, musiał dostrzec coś , czego zwykły człowiek nie widział.

        Malarz otworzył przede mną ciężkie, metalowe wrota i zaprosił gestem do środka. Szliśmy schodami na czwarte piętro, po drodze mijając drzwi z taśmą oznaczającą, iż mieszkania był na sprzedaż.

– Jesteśmy na miejscu, mój przyjacielu.- poinformował mnie, wkładając klucz w zamek. Przekręcił nim dwa razy i od królestwa przepięknych obrazów, artystycznego chaosu dzielił mnie jedynie próg, którego bałem się przekroczyć. Krew zaczęła pulsować w moim ciele, przez co serce przyspieszyło swój rytm, a policzki zostały otulone rumieńcami. Do tego wszystkiego poczułem motyle w żołądku. Nigdy nie miałem okazji znaleźć się w takiej sytuacji, w takim stanie. Tylko czy przejmowałem się widokiem domu typowego szalonego plastyka, czy zamieszkania z tak wspaniałą osoba, jaką jest właśnie On?- Zapraszam, Franklinie. To twój nowy dom.- dodał, dotykając radośnie moich ramion.

ROZDZIAŁ 1

Był to piękny, jesienny poranek. Ostatni dzień tygodnia. Spóźniłem się do szkoły jakieś dziesięć minut. Biegłem po drewnianych schodach pod pokój nauczycielski. Coś czułem,że ten dzień nie będzie należał do najłatwiejszych. Odłożyłem na parapet swoją torbę oraz teczkę ze szkicami i przyborami. Spojrzałem na zegar,zaczesując ręką włosy. Dziesięć po dziewiątej. Obróciłem się tyłem do parapetu i podszedłem w stronę półki na przeciwko, aby sięgnąć po dziennik. Nienawidze chodzić do pracy o tak wczesnej porze. Powinienem coś z tym zrobić, zbyt często się spóźniam. W dość szybkim tempie wyszedłem na korytarz. Wydawało się,jakby nie miał końca,był długi, jasny od promieni słońca. Nie spostrzegłem żadnego ciała,które błądziło po budynku, nie słyszałem szmerów, rozmów tylko ciszę. Wszyscy siedzieli w salach,gdzie rozpoczęły się lekcje. Gerardzie, ty idioto-krzyknąłem w myślach. Jak zwykle,nie zdjąłem płaszczu, a teczkę i torbę zostawiłem w pokoju. Postanowiłem jednak dojść do klasy, wytłumaczyć się i wtedy wrócić.

Złapałem ręką za klamkę,naciskając ją w dół. Drzwi otworzyły się przy czym lekko zaskrzypiały. Odetchnąłem z ulgą,gdy zobaczyłem w klasie wszystkich uczniów. Przeczesałem palcami niesforne włosy i rozejrzałem się po pomieszczeniu.

– Witajcie, droga młodzieży. Przepraszam za swój brak punktualności. Jak już wiecie, mam do tego tendencję.- na mojej twarzy zagościł szczery uśmiech. Dzieciaki odwzajemniły go i dalej patrzyły na mnie z zaciekawieniem. Wiedziałem,że szanują moją osobę. Byłem jedynym nauczycielem,którego darzyli taką sympatią. Ja również nie byłem im dłużny. Odwzajemniałem to poprzez słuchanie i dawanie im całkowitej wolności podczas zajęć praktycznych,które odbywały się częściej niż historia sztuki.- Muszę wrócić po swoje ruchomości, a wy w tym czasie zajmijcie stanowiska i improwizujcie. Płótna mają być kolorowe,pełne ciepłych barw. Postarajcie się ograniczyć ciemne i zimne kolory.-uwielbiałem to. Uwielbiałem patrzeć,jak te istotki tworzą coś wymyślnego, oryginalnego- No,do roboty, moi mali artyści.-klasnąłem w euforii w ręce i wyszedłem z klasy.

Siedziałem przy biurku z papierosem w ustach i założonymi  na nim nogami. Przyglądałem się dzieciakom. Widziałem, że wylewają wszystkie swoje emocje. Cieszyło mnie to.

-Wyobraźcie sobie, jak te negatywne i pozytywne uczucia wypływają z was i spajają się w jedną całość. Wyobraźcie sobie piękno,jakie tworzą.- mówiąc to,wstałem i zacząłem krążyć między małymi artystami. Każdy z nich był mistrzem. Tworzył coś innego,coś własnego. To ich duszę widziałem na płótnie, wszystkie uczucia, myśli, problemy. Każda kreski coś znaczyła, każda linia miała sens. To byli oni.- Obraz ma być częścią was. Wy macie być częścią obrazu.- dodałem. W tej chwili spojrzałem na czarnowłosego chłopca który miał zawiązaną na oczach czerwoną bandankę. Zaciągnąłem się ostatni raz, po czym wypuściłem powietrze. Co też ten chłopak kombinuje? Zgasiłem papierosa o białą framugę okna, zostawiając ciemną plamę i oparłem się o nią z założonymi rękoma na klatce piersiowej. Może eksperymentuje i próbuje całkowicie zaufać swojej wyobraźni i intuicji? Intrygowała mi metoda młodego buntownika, zawsze był ekstrawagancki, ale tym razem mnie zaskoczył. Odgarnąłem włosy z czoła i położyłem rękę na biodrze. Nie potrafiłem oderwać od niego wzroku, stałem i ciągle rozmyślałem. Ten człowiek to chodząca zagadka.  Po dłuższej chwili wyrwałem się z swoich przemyśleń i wróciłem do biurka. Usiadłem wygodnie na krześle, zakładając na nim nogi i sięgnąłem do szafki po paczkę papierosów. To wspaniałe uzależnienie, niesamowicie uspokaja, mimo tego, iż cholernie szkodzi, uwielbiałem zaciągać się ciężkim dymem i spokojnie go wypuszczać. Rozejrzałem się po sali, położyłem ręce na biodra, aby wymacać w spodniach zapalniczkę. Lubiłem tę klasę. Miała w sobie klimat prawdziwej pracowni malarskiej. Te wyblakłe zielone ściany ozdobione obrazami uczniów, ciemne drewniane półki, na których stały płótna, przybory oraz teczki. Na czarnych stolikach leżały porozwalane pędzle, ołówki, pastele, a obok wyrastały palety. W pomieszczeniu unosił się zapach świeżo namalowanych prac- raj dla człowieka takiego, jak ja.

Gdy przebywałem w szkole nie czułem się samotny. Dzielenia życia z kotem nie należało do najciekawszych. Uwielbiałem tego futrzaka, jednak rozmowy z nim nie zaspokajały mojej duszy. Bardzo często wyłączałem się z otoczenia i prowadziłem monologi. Wtedy zauważałęm rzeczy, których do tej pory nie dostrzegałem lub nie chciałem o nich wiedzieć. Od tego myślenia miałem silne bóle głowy. Może moja sytuacja byłaby lepsza, gdyby nie wypadek rodziców i zaginięcie brata.

Matka miała głęboką depresję. Leczyła się na nią, jednak była zbyt słaba, aby z tego wyjść. Dokładnie pamiętam dzień i moment, w którym miała miejsce tragedia.

X   X   X

Padał śnieg, a słońce co jakiś czas wyglądało zza chmur. Miałem 14 lat, gdy wracałem z bratem ostatni raz ze szkoły. Wydawało się, że dzień do końca będzie spokojny, a przynajmniej mieliśmy taką nadzieję. Wchodząc do klatki schodowej usłyszeliśmy przerażające krzyki. Wiedziałem, że to w naszym mieszkaniu coś się dzieje. Byłem przerażony, ale nie mogłem dłużej stać na dole i nic nie robić. Rzuciliśmy plecaki i pobiegliśmy schodami na czwarte piętro. Drzwi były uchylone, więc lekko je pchnąłem przez co zaskrzypiały. Zauważyłem posokę na białym dywanie w przedpokoju.  W głowie widziałem matkę leżącą na ziemi, całą we krwi,a obok niej martwego ojca. Czułem, jak nogi zaczęły uginać się pode mną,przed oczami zaczęło robić się coraz ciemniej. Zamknąłem je i wstrzymałem na chwilę oddech w celu uspokojenia się. Przewidywałem najbardziej tragiczny scenariusz. Gdy poczułem się w miarę lepiej, wziąłem za rękę młodszego brata. Mocno ją trzymałem, czułem się za niego odpowiedzialny, szczególnie w tej chwili byłem mu bardzo potrzebny. Niepewnie przekroczyłem próg mieszkania i wszedłem głębiej. Stanęliśmy przy ogromnej szafie z lustrem. Bałem się spojrzeć w zwierciadło, ponieważ odbijał się w nim pokój rodziców.

– Mikey, poczekaj tutaj  chwilę. Nie idź za mną, dobrze?- chłopiec pokiwał głową, był przerażony, a jego oczy błyszczały przez napływające łzy. Zacisnąłem mocno oczy, mając nadzieję, że po ich otworzeniu nie zobaczę nic strasznego. Kroczyłem tak aż do sypialni matki. Moje ruchy były wolne, chwiałem się, a serce biło jak szalone. Bałem się, cholernie się bałem tego, co zastanę. Lekko uwolniłem z zaciśniętej powieki prawą gałkę. Rozejrzałem się po pokoju, ale nikogo nie zauważyłem. Dla pewności rozchyliłem drugą. Właśnie wtedy spostrzegłem kobietę stojącą za oknem, a obok niej mężczyznę, który obejmował ją w pasie. Jego czoło dotykało głowy zgrabnej postaci, coś szeptał, chyba uspokajał ją. Osoba w białej nocnej koszuli obróciła się i uśmiechnęła. Nie wiedziałem co się dzieje. Niespełna chwilę po tym obydwoje zniknęli.

-NIE!!- wrzasnąłem, podbiegając do okna. Wychyliłem się lekko za nie. Spojrzałem w dół. Na chodniku otulonym śniegiem leżeli m o i     r o d z i c e. Nie żyli. Mama i Tata. Byli martwi.- Mamo.- szepnąłem do siebie- Tato.- ich ręce były złączone, a twarze i ciała we krwi. Mieli zamknięte oczy i lekkie uśmiechy. Po prostu spali. Zasnęli na zimnym białym puchu, który teraz został ozdobiony czerwoną barwą. Byli tam razem w objęciach Orfeusza, jednak już nie wypuści ich. Już nigdy. Osunąłem się na ziemię, oparłem plecy o kaloryfer. Do moich oczu napłynęły łzy, a ciało drżało. Wewnątrz czułem chłód, ból, jakby ktoś wlał we mnie cholernie zimny płyn, który sprawiał, że wszystko powoli zamarzało i kruszyło się.  Miałem wyrzuty sumienia, nie pomogłem im, nie zatrzymałem, nic nie powiedziałem. DLACZEGO, KURWA, STAŁEM I NIE PODBIEGŁEM TO TEGO JEBANEGO OKNA?! Wpadłem w histerię. Zacząłem rwać ubranie, które miałem na sobie, próbowałem wyrwać włosy, położyłem się z wrzaskiem na dywanie i drapałem swoje ciało. Płakałem. Ryczałem. To była moja wina. Nie powstrzymałem ich. Dalej leżałem, uspokoiłem się, jedynie serce dalej biło jak oszalałe.

– Gerardzie…- wyszeptał niepewnie chłopczyk. On to widział, on to wszystko widział.- Gdzie mama?- milczałem. Mikey nie pytał więcej tylko podszedł i przytulił się do mnie. Nie wiem, jak długo tak leżeliśmy. Po pewnym czasie przyjechała policja, karetka oraz wujek. Zabrał chłopca do siebie,a mnie oddał siedemdziesięcioletniej babci.

Po pięciu latach staruszka umarła na raka piersi, natomiast Mikey’go od wypadku nie widziałem. Nie wiem, gdzie jest, co się z nim dzieje. Zostałem sam, nie miałem nikogo.

To wydarzenie wywróciło moje życie do góry nogami. Od tamtej pory  zacząłem grać na pianinie i malować. Babcia wspaniale komponowała, była zdolną kobietą. Jej palce swobodnie poruszały się po biało-czarnych klawiszach. Fascynowało mnie to, dlatego postanowiłem uczyć się od niej. Podobnie z malarstwem, była moją mentorką, autorytetem. Jej śmierć doprowadziła mnie do załamania psychicznego. Przez pierwsze pół roku nie wiedziałem,co ze sobą zrobić. Siedziałem w domu artystki i całymi dniami grałem, rysowałem. W końcu poszedłem do pobliskiej szkoły, która zaoferowała mi zaoczne studia oraz praktyki w tej placówce. W ten sposób stałem się nauczycielem plastyki. Dzięki pieniądzom z edukacji młodzieży oraz sprzedanych obrazów byłem w stanie wynająć malutkie, dwupokojowe mieszkanie w starej kamienicy.

Żyję tam do dziś. Te miejsce pozwoliło mi zapomnieć o wydarzeniach z przeszłości. Tutaj na  nowo ożyłem.

X     X    X

Po sali rozległ się przerywany dźwięk dzwonka. Szybko wróciłem do rzeczywistości, odprowadzając wzrokiem dzieci.

– Jutro kontynuujemy dzisiejszą lekcję!- doinformowałem wybiegających w euforii uczniów. Wstałem zza biurka i leniwie przeciągnąłem się. Mój wzrok automatycznie przeniósł się na paletę czarnowłosego chłopca. Dopiero pakował wszystkie przybory, został sam w tej jakże wspaniałej sali. Nie dokładnie sam, byłem też ja. Zaczesałem palcami swoje ciemnobrązowe (właściwe były bardziej czarne) włosy i skierowałem się ku niemu.

– Franklinie, czy coś się stało?

FRANK

     Nie spieszyłem się na kolejną lekcję, nie było takiej potrzeby. Oparłem się o paletę i leniwym ruchem pakowałem do torby farby oraz wcześniej umyte pędzle. Boże, jaki ten obraz jest beznadziejny. Nie widzę na nim nic, co mogłoby poruszyć zwykłego człowieka. Były na nim jakieś kreski, plamy, które kompletnie nie spajały się w sensowną całość. Nie wiem, jaki efekt chciałem uzyskać przez związanie sobie oczu. Przecież Bóg nie obdarował mnie talentem malarskim. Czerwone kleksy nachodziły na żółte, a fioletowe pasy mieszały się z pomarańczowymi, niezgrabnymi liniami. Moje dłonie kompletnie nie oddały wizji, która siedziała w mojej głowie. Przestałem ufać nawet własnym oczom, dlatego postanowiłem użyć intuicji, wyobraźni oraz rąk. Głupi byłem, teraz pan Way nie zaliczy mi pracy i pomyśli, iż jestem nienormalnym ryzykantem. Zniszczyć płótno, schrzanić obraz i dostać ocenę niedostateczną. No, brawa dla Franklina Anthony’ego Iero, mistrza głupstw oraz chorych pomysłów. Wszystko powoli traci sens.

Poprzedniej nocy pokłóciłem się z ojcem. Jak zwykle, skończyłem jako worek treningowy. Zdążyłem się przyzwyczaić. Jest tak dzień w dzień od śmierci matki. A  dokładniej od  jej zabójstwa. Stary (nie umiem powiedzieć do niego tato, nie zasługuje na to) to tyran. Zawsze nas bił, rzucał nami o ściany, gnębił. Pięć lat temu nie wytrzymał i… ja  uciekłem do domu obok. Sąsiad znał naszą sytuację i szybko powiadomił policję.

Sąd stwierdził, że ojciec ma zaburzenia psychiczne i nie może pójść do więzienia. Według niego najlepiej by było, gdyby zajął się nim psychiatra i zostanał ze mną. Podobno wychowanie dziecka miało go uspokoić. Ta, gówno dało. Świat jest cholernie ślepy. Za pół roku wyprowadzę się od niego. Gdyby nie to, że pobiłem się z wokalistą własnego zespołu, z którego mnie wywalił, miałbym zagwarantowane mieszkanie.

Kurcze, dzwonek. Kolejne 45 minut tortur. Zapiąłem torbę i przerzuciłem ją przez ramię. W tym momencie podszedł do mnie nauczyciel.

– Franklinie, czy coś się stało?- zapytał stroskany.

– Nie.- spuściłem wzrok- Mogę już iść?

– Tak, oczywiście.- odpowiedział zaskoczony. Lubiłem tego gościa. Nie był jak inni nauczyciele. To typ marzyciela, artysty, mieszanka ekstra z introwertykiem. W zasadzie ciężko powiedzieć, jaki jest. Kiedy jedna cecha pasuje, to druga ją wyklucza. Doszedłem do drzwi. Po chwili znowu usłyszałem  jego spokojny głos- Ze mną zawsze możesz porozmawiać.- nie odwróciłem się, jedynie kiwnąłem głową na znak zrozumienia. Pociągnąłem klamkę w dół i wyszedłem na korytarz.

Franklinie tylko on zwracał się do mnie w ten sposób. W jego głosie wyczułem troskę, zaniepokojenie. Wiedziałem, że mogę mu zaufać, ale nie byłem gotowy na szczerą rozmowę.

X    X    X

– Frankie…- usłyszałem delikatny, kobiecy głos- Maleńki…- rozchyliłem lekko powieki, zza czarnych firan wyszła Ona. Miała na sobie fioletową suknię, sięgała aż do kostek, a zakończona była czarną falbaną, podobną do tej, którą miała obwiązaną szyję. Na nogach zauważyłem czarne baletki. Z perspektywy osoby leżącej na brzuchu, z głową zwróconą w jej stronę, wydawała się bardzo wysoka. Była chuda, wręcz koścista. Widziałem jej wystające obojczyki, kostki w nadgarstku i nogach. Zwróciłem wzrok na twarz, była rozmazana. Nie potrafiłem stwierdzić, czy znam tę postać. Podniosłem się na łokcie, przymrużając oczy. Głowa zjawy dalej była niewidoczna. Poczułem zimny wiatr, który dotykał mego wpół nagiego ciała. Zadrżałem. Kobieta podeszła do łóżka. Po moim ciele zaczął lecieć zimny pot. Wstrzymałem oddech i zamknąłem oczy, a serce zaczęło bić jak oszalałe. Nie wiem czy ze strachu, czy z ekscytacji. Zacisnąłem pięści na pościeli, wtedy się bałem, ponieważ nie wiedziałem, co miała w zamiarach.- Pamiętam cię.- szepnęła mi do ucha. Po tych słowach otworzyłem oczy, ale pokój był już pusty. Zostałem sam w czarnym pomieszczeniu, w którym panowała cisza. Nie było to zwykłe milczenie, bo słyszałem to, czego wolałbym nie wiedzieć.

X   X   X

Wake up.

Now, wake up.

You’re alive.

Wypuściłem powietrze, gwałtownie podnosząc się z poduszki. Otworzyłem oczy. Nikogo nie było. Dotknąłem twarzy, ciężko oddychając. Byłem cały mokry. Rozejrzałem się dokładniej, żeby bardziej się upewnić. Tak,byłem sam. Przez czarne ciężkie zasłony przebijały się słabe promienie słońca.Usiadłem na brzegu łóżka. Światło padało na granatowy dywan oraz moje stopy. Spojrzałem na nie z pustym wzrokiem. Poczułem lekki chłód, więc otarłem je o siebie. Serce dalej waliło w mojej piersi. Myślałem, że zaraz wyskoczy, wręcz byłem tego pewien. Frank, to tylko sen. Ten sam od kilku nocy, jednak dalej sen. Nie rozumiałem,dlaczego widywałem tę kobietę i co może oznaczać jej przybycie. Poświęcałem wiele godzin na znalezienie odpowiedzi, jednak od nadmiaru pomysłów, myśli miewałem silne bóle głowy. Ciężko opisać emocje, które towarzyszyły podczas spotkania. Na początku czułem strach, zaraz mijał i byłem podekscytowany. Następnie nadchodziło przerażenie i tak w kółko. Postać była taka tajemnicza, intrygująca. W głowie miałem tyle pytań, które chciałem jej zadać, jednak dziwne uczucia całkowicie sparaliżowały moje ciało. Pamiętam cię. Te dwa słowa odbijały się w moim umyśle niczym echo. Były wyraźnie, aczkolwiek nie umiałem rozpoznać głosu. Złapałem się rękoma za skronie, poczułem pulsujący ból. Za dużo, o wiele za dużo. Zegarek wybił godzinę ósmą. Irytujący dźwięk budzika zmusił mnie do podniesienia czterech liter z łóżka. Teraz już stałem, nie za bardzo wiedząc, co robić, byłem zbyt oszołomiony snem.

Podniosłem z ziemi jakąś koszulkę i spodnie. Po chwilki podszedłem do szafki, aby wziąć czystą bieliznę. Czasami zdarzało mi się chodzić tydzień w jednych majtkach, ale to z powodu najnormalniejszego na świecie lenistwa. Nienawidziłem robić prania. No dobrze, czasami byłem do tego zmuszony, gdyż smród przepoconych ubrań zmuszał mnie do tego. Przewlokłem się do łazienki na przeciw sypialni. Miałem nadzieję, że ojciec jeszcze śpi i nie dorwie mnie przed wyjściem do szkoły. Tak, bałem się go, ale jeszcze bardziej przerażały mnie rany, które pojawiały się po każdej szarpaninie. Nie chciałem, żeby ktoś je zauważył, jednak miałem wrażenie, że pan Way zaczął coś podejrzewać.

Zdjąłem spodenki do spania, po czym delikatnie otwarłem szklane drzwi od kabiny prysznica. Oby spał. Odkręciłem  wodę i pozwoliłem letnim strumieniom spływać po moim spiętym ciele. W tej chwili całkowicie się uspokoiłem. Jedyne, co mnie martwiło to moja teoria związana z podejrzeniami nauczyciela plastyki. Często na mnie patrzył, jakby próbował coś odszyfrować. Miał wtedy skupiony wzrok i wyglądał na nieobecnego. Nie przeszkadzało mi to, wiele ludzi gapi się na mnie w ten sposób. Ostatnia rozmowa z nim potwierdziła jedną rzecz- martwił się o mnie jako jedyna osoba na tym świecie. Zakręciłem kurek, otaczając biodra ręcznikiem. Po domu rozległ się dźwięk trzeszczących drzwi. Pewnie ojciec się obudził.

PROLOG

 

http://www.youtube.com/watch?v=jq0GmUaJM-w  – ta piosenka pozwoliła mi pisać 😀

 

_____________________________________

 

 

GERARD

 

   Nie jestem wielkim artystą. Owszem, mam kilku stałych „klientów”, którzy zamawiają moje obrazy. Nie kupują ich za jakąś wygórowaną sumę, zwykle cena nie przekracza trzystu dolarów. Mimo tego, cieszę się, że pracę podobają im się. Malarstwo nie jest moją jedyna pasją. Uwielbiam grać na pianinie. To piękny instrument. Posiada duszę, z którą codziennie rozmawiam poprzez wydobywanie z jej ciała cudownych, delikatnych dźwięków. Muzyka jest moją kochanką i nie powiem o niej nikomu. Nie mogę jej stracić i nie pozwolę, żeby ktoś mi ją odebrał.

   Nazywam się Gerard Way. Jestem nauczycielem plastyki w liceum w Newark, w stanie New Jeresey. Nie miałem w planach edukowania młodzieży, jednak los postanowił inaczej i musiałem się do tego dostosować. Oczywiście, nie mam mu tego za złe, gdyż teraz mogę dzielić się swoją pasją z młodymi ludźmi, którzy w przyszłości zostaną wielkimi malarzami. Mam taką nadzieję.

   Każdy dzień zaczynam w identyczny sposób- wstaję po godzinie czwartej, wypuszczam kota na dwór, biorę zimny prysznic, piję kawę, zaciągając się przy tym papierosem i wychodzę do pracy. Kończąc zajęcia, zachodzę do sklepu po zakupy i wracam do domu. Nic nadzwyczajnego, jak widać.

   Mimo ciągłej monotonii, lubię pracować w szkole. Przynajmniej mam po co się budzić. Poza tym, moją uwagę przyciągnął dość zbuntowany, aczkolwiek cholernie utalentowany prawie-osiemnastolatek. Miałem okazję uczestniczyć w kilku koncertach zespołu, w którym gra na gitarze. Ma chłopak zapał do tego, jednak na zajęciach jest jakby nieobecny. Siedzi sam w ostatniej ławce przy szafce z przyborami plastycznymi. Zazwyczaj pisze coś w swoim fioletowym zeszycie. Często zastanawiałem się nad tym, co siedzi w jego głowie i po co bazgrze w tym notesie. Pewnego dnia, gdy przypatrywałem się chłopcu, zauważyłem siniaki na jego rękach i ślady dłoni na karku. Zaniepokoiło mnie to. Może zbyt panikuję, może wdał się w bójkę z jakimiś zbirami. Nie powinno mnie to dziwić. Jest bardzo wyróżniającą się osobą. Nosi czarne ubrania, zazwyczaj koszulki z logiem jakichś zespołów, ciemne obcisłe spodnie i zniszczone trampki. Natomiast jego uroda… Moim skromnym zdaniem jest wyjątkowo przystojny. Blada cera i długie czarne włosy są cudownym zestawieniem, a duże miodowe oczy dodają mu większego uroku. Nie ma jednak sylwetki sportowca. Jest bardzo chudy i niski,a koszulki, które nosi z uwielbieniem, dosłownie na nim wiszą. Czasami mam wrażenie, że się w nich topi.

   Chyba nie powinienem patrzeć tak na własnego ucznia. Tak czy inaczej, chciałbym szczegółowo opowiedzieć historię, która miała miejsce jakiś czas temu. Nie tylko z mojego punktu widzenia.

 

INFO.

W zasadzie nie chciałam publikować tego fanfica. Dlaczego? Nie jest tak perfekcyjny,jak np .TDK (chociaż nie mam nawet co marzyć o porównaniu do tego dzieła) lub innych opo,które mogłam przeczytać.
Bardzo dużo od siebie wymagam. Zabierałam się za tę opowieść od miesięcy i za każdym razem ją zmieniałam. Pierwsza wersja była totalnie,całkowicie inna od tej,którą postanowiłam ukazać Wam, czytelinkom.
Nigdy nie skończyłam swoich ff. Nawet nie pamiętam haseł do blogów,na których egzystują. Żyją w nicości,jaką jest ten przeklęty Internet. No cóż, bywa.
Mimo wszystko,mam nadzieję,że da się czytać moje opowiadanie. Osobiście uważam,że jest kiepskie. Wena nachodzi mnie między godziną 1 a 3 w nocy. Poprawki i inne zmiany robię wtedy,gdy tylko wstanę z łóżka.

Już niedługo prolog,a za nim pierwszy rozdział. Życzę powodzenia w czytaniu 😉